sobota, 9 lutego 2013

Duma w kieszeni. 08/??

Czy umarłem? A może jeszcze żyję? Raczej nie chcę teraz niczego rozważać. Bardzo brzydko mówiąc, głowa tak mnie napierdalała, jak jeszcze nigdy. Leżałem na czymś bardzo twardym i niewygodnym. Gdzie jestem? Nie miałem siły nawet kiwnąć palcem, porażka. Dajcie mi umrzeć!
Jest mi cholernie zimno i czuję się nagi... Nagi?!
Mimo bólu przy każdym najmniejszym ruchu i rozrywającego głowę uczucia, delikatnie rozkleiłem zaspane i wymęczone oczy, i podniosłem się do pozycji między klęczkami, siadem a leżeniem. Nie wiem co to było, ale musiałem wyglądać żałośnie. Właśnie tak się czułem!
Rozejrzałem się dookoła i mnie lekko wmurowało. Leżałem na zimnej podłodze, cały rozchełstany i w samych majtkach, gdzieś przy brudnej ścianie, w nocnym klubie. Musiało być bardzo wcześnie, bo jacyś ludzie z obsługi jeszcze porządkowali zasyfione lokum po ubiegłej nocy. Aż dziwne, że nikt pracujący tu, ochrona, lub ktokolwiek nie wywalił mnie stąd na zbity pysk. Pasowało do mnie prawie miano żula. Proszę was! Spać prawie gołym i schlanym do utraty pamięci i przytomności na jakiejś podłodze? Zakopcie mnie, byle głęboko!...
Delikatnie mówiąc, wyczołgałem się obolały z brudnego kąta na środek lokalu i zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu ubrań. Mam nadzieję, że nie zrobiłem czegoś naprawdę strasznego... Po chwili dostrzegłem spodnie na sofie, koszulkę gdzieś przy barze, a kurtka wisiała ładnie na wieszaku. Dziwne, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Może w tym klubie to normalność, że rankami schlani ludzie po nockach właśnie tak tu wyglądają jak ja dziś? Nie wiem.
Lekko chwiejnym krokiem pozbierałem wszystkie ciuchy i prawie byłem gotów na bolesny powrót do domu. Tylko gdzie są moje buty? Przechodząca koło mnie barmanka, kelnerka, nie wiem kto, w każdym razie tutejsza pracownica spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem i jakby wiedząc o co mi chodzi, wskazała na pewne drzwi. Zdziwiony i zdezorientowany poszedłem we wskazanym mi kierunku i dostrzegłem moje czarne trampki leżące w rogu przy drzwiach. Szybko je założyłem i jak najszybciej wydostałem się z tego miejsca. Było co najmniej dziwne!
Szedłem chodnikiem i modliłem się, żeby nie przejeżdżało teraz tędy dużo aut. Każdy najdrobniejszy dźwięk rozdzierał moje uszy, na pół! Głowa pulsowała mi natarczywie i boleśnie. Do domu miałem jeszcze jakiś kawałek. Chciałem zadzwonić nawet po taksówkę, żeby skrócić sobie męki, ale nie miałem przy sobie telefonu. Karmiłem się jedynie nadzieją, że po prostu nie zabrałem go z domu. Wyobrażam sobie szum w prasie, jakbym go zgubił. Opublikowane na pierwszych stronach gazet prywatne SMSy Billa Kaulitza! Zawartość jego telefonu! Nieee... Wolę nawet o tym nie myśleć.
Po ciężkiej tułaczce, nie wiem ile trwającej, dotarłem do domu! Nareszcie! Miałem nadzieję, że chociaż teraz, w tym momencie, mieszkańcy tej posesji dadzą mi żyć, odwalą się i przestaną interesować, co jak i gdzie, byłem, robiłem, chodziłem.
Bóg mnie jednak nie kocha...
- Kaulitz!!! Kurwa mać, gówniarzu, co ty sobie wyobrażasz? Mało ci skandali i tematów w gazetach? Tłumacz się! - JOST?!?! Co on tutaj do cholery robi?! w naszym domu? O tej godzinie? Boże, co jest? Ktoś mi powie???
Od razu od wejścia przywitały mnie mocne wyrzuty i obelgi. No to teraz czeka mnie spowiedź.
- Ciszej... błagam... - jęknąłem, zakrywając sobie uszy dłońmi. Łeb pękał mi na milion kawałków.
Menadżer złapał mnie za ramiona i mocno ścisnął. Zaprowadził mnie do salonu. O dziwo siedziała tam cała rodzina! Co jest grane?
- Bill! - pisnęła matka z łzami w oczach. Matko! Ludzie! To, że człowiek znika na jedną noc, to nie znaczy, że do domu ma się zjeżdżać cały świat! Nawet menadżer! To przecież nie przestępstwo!
Wszyscy patrzyli na mnie srogo. Mama, Gordon, Tom i Jost. Zostałem brutalnie usadzony w fotelu, a na moich kolanach wylądował plik gazet z głuchym plaskiem.
- Co to...? - zapytałem cichutko. Nie chciałem ich jeszcze bardziej denerwować. Nikt oprócz wrzasków Josta i szlochów matki się do mnie nie odezwał jak tylko przyszedłem do domu. Wszystko wyglądało tak, jakby tylko na mnie czekali.
- Czytaj... - powiedział, już bardziej spokojnym głosem Jost.
Słowa oszołomiło i zdruzgotało nie oddawały teraz moich odczuć. Szok też było nieodpowiednie. Zamurowało mnie! Chyba zaraz zemdleję...
Nagłówek lokalnej magdeburskiej gazety wyglądał tak:

'' BILL KAULITZ ROZBIERA SIĘ PUBLICZNIE!''

A następny tak:

''BILL KAULITZ - PRACA W KLUBIE JAKO STRIPTIZER? MAMY DOWODY!''

I kolejny...

''BILL KAULITZ! JEGO CIEMNA STRONA! ZOBACZCIE JAK ZABAWIA SIĘ MEGAGWIAZDA TOKIO HOT...''

Dalej już nie mogłem tego czytać. Upuściłem gazety na podłogę i schowałem twarz w dłonie. Ale jak to?!?
 Jak to możliwe, żeby to opublikowali? Cholerny wstyd, zażenowanie, upokorzenie, zmęczenie, ból głowy i mdłości. Tylko to właśnie teraz czułem. Przecież moja matka, rodzina... Tom... Wszyscy to widzieli! Cała Europa to zobaczy! Jeszcze wezmą mnie za jakiegoś perwersa! Zboczeńca! Jezu, gdzie ja miałem głowę? Boże... Co ja mam teraz zrobić? Wszystko mi się wali! Przeżywam najgorsze chwile mojego życia, dowiaduję się okrutnych prawd, a jak już nie mam siły i chcę oddać się chwili zapomnienia w zwykłym, małym klubie na skraju miasta, to wybucha wielki skandal w mediach! Pomocy! Mam już dosyć wszystkiego! Moje życie, to jedna, wielka kupa gówna i porażki! Ciągłe skradanie się i podchody! Nie chcę już tak żyć!
Nie wytrzymałem. Fala łez i żałosnego szlochu wydostały się na zewnątrz mnie. Już dłużej tak nie pociągnę, wszystko straciło już sens...
Nikt się nie odzywał.
Poczułem jak delikatne dłonie biorą mnie w objęcia i ciągną w jakimś kierunku. Byłem zbyt zrozpaczony, żeby protestować, lub jakkolwiek reagować. Cały zapłakany, bezsilny i wymęczony dałem się wprowadzić na górę, po schodach, do jakiegoś pokoju.
Ktoś położył mnie na miękkim łóżku, zamknął drzwi i podszedł do mnie. Prze cały czas miałem zaciśnięte powieki i płakałem gardłowo, czułem się nikim...
Dana osoba przyciągnęła moje zrezygnowane i wykończone ciało i przytuliła mocno do swojego. Poczułem jak delikatnym ruchem zabiera mi włosy z napuchniętej płaczem twarzy i pochyla się lekko.
Tom...
Jego palce przez chwilę błądziły po mojej twarzy. Przez cały czas miałem zamknięte powieki. Od zajścia z salonu, ani razu ich nie otworzyłem.
Gorący oddech zaczął owijać moją twarz, był coraz bliżej.
Nagle poczułem miękkie i subtelne wargi, lekko przygniatające moje. Bez pośpiechu, bez brutalności. Lekkie, delikatne i subtelne.
Takie, dające bliskość, ciepło, zrozumienie, bezpieczeństwo i miłość, krótkie muśnięcie.
- Kocham cię Billy... Przepraszam. - jego ramiona owinęły moją wątłą sylwetkę, a twarz zagłębiła się w mojej szyi. Jego bliskość dawała mi ukojenie. Tylko tego teraz potrzebowałem.
- Nie płacz już, razem damy radę. - poczułem cichutki, łaskoczący szept, tuż koło mojego ucha.

2 komentarze:

  1. Czas na słynne:
    "No to się porobiło..." :/
    Bill teraz będzie miał przesrane. Cały zespół będzie miał przesrane... Baaaaaardzo przesrane.
    Cieszę się, że Tom jest przy Billu i jako jedyny go wspiera. <3
    Pisz szybko kolejny rozdział, kochana!
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. ;3
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. ;)


    + zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń