wtorek, 28 stycznia 2014

Płatki Śniegu [One Shot]

 Ostatnio byłem trochę zmęczony. Nawet nie zauważyłem, jak dni szybko przelatują, kiedy nic od nich nie biorę. Trzeba korzystać z każdej chwili i czerpać radość ze zwykłej codzienności.
   Mieliśmy przerwę w trasie. Byłem bardzo szczęśliwy, bo to co robię sprawia mi ogromną satysfakcję ze spełniania marzeń. Georg i Gustav pojechali do swoich rodzin na kilka dni, Jost się z nami pożegnał i my z Tomem też zostaliśmy w domu.
   Styczeń, wszędzie tańczące płatki śniegu, ciche, puste ulice, gdzieś na końcu dwupiętrowy dom, z przysypanym ogródkiem i utęsknioną mamą w progu. To moje miejsce, do którego zawsze będę wracać.
- Bill! Tom! Wreszcie, moje misiaczki! - Przytuliła nas mocno energiczna kobieta. Stałem chwilę w progu z zamkniętymi oczami, wtulony w nią. Było bardzo zimno. Zawsze tego mi brakowało podczas długich miesięcy poza domem.
   Wchodziłem z torbą po schodach, do pokoju. Tom przeciskając się wyprzedził mnie. Spojrzał na mnie z ukosa i uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie w domu, co? - Był pełen entuzjazmu. Uśmiechnąłem się tylko i wszedłem do moich czterech ścian. Rzuciłem torbę w kąt i rozejrzałem się po miejscu, tak dobrze mi znanym, w którym nie było mnie tak wiele czasu. Przymknąłem zmęczone powieki i wciągnąłem głęboko powietrze. Stałem tak przez jakiś czas, rozkoszując się chwilą. Tak, nareszcie w domu. Usłyszałem, że drzwi lekko skrzypią. Nie chciałem otwierać jeszcze oczu, byłem bardzo zmęczony.
   Nagle, coś delikatnie zaczęło szarpać mnie za nogawkę. Zdziwiony uchyliłem powieki i spojrzałem w dół.
- Scotty! - Natychmiast uklęknąłem i zacząłem przytulać utęsknionego psiaka. Merdał ogonem i lizał mnie po całej twarzy. Zaśmiałem się i pogładziłem jego mądry łepek i długie, delikatne uszy. Kochane psisko.
   Podniosłem się z podłogi i przestraszyłem lekko. W drzwiach stał uśmiechnięty i głęboko zamyślony Tom. Nie zauważyłem kiedy pojawił się w przejściu. Przyglądał mi się w milczeniu i po chwili ciszę przełamał jego cichy głos.
- Chodź na spacer, przejdziemy się. - Scotty patrzył na nas z dołu i oparł łapki na kolanach Toma, zupełnie jakby rozumiał co przed chwilą powiedział. - Zbieraj się. - Uśmiechnął się po raz ostatni i poszedł do siebie. Czasem jego tajemniczy uśmiech bardzo mnie onieśmielał. Czułem się jak zagubiona nastolatka. Niby ten sam, a jednak tak bardzo różniący się od mojego.
   Podszedłem do szafy, żeby wygrzebać jakieś cieplejsze rzeczy, bo przyjechaliśmy tylko w samych bluzach i lekkich kurteczkach. Spojrzałem przelotnie na lustro wiszące na szafie i zatrzymałem się na chwilę. Na moich policzkach widniały różowawe rumieńce. Delikatne, ale widoczne z pewnej odległości. Dotknąłem palcami skóry w tamtym miejscu, była ciepła. Pierwsza rzecz która wpłynęła mi na myśl, to zawstydzający uśmiech bliźniaka, pełne wargi, kolczyk.
   Zamknąłem gwałtownie oczy i otworzyłem szafę. Nie zastanawiając się dłużej założyłem cieplejszą kurtkę i owinąłem szyję grubym szalikiem.
- Billy, Tommy! - Z dołu dobiegł głos mamy. - Chodźcie, obiad już stygnie! - Zbiegłem na dół, Dredziarz już tam był ze smyczą w ręku i Scottym przy nodze.
- Właśnie wychodzimy mamo.
- Najpierw obiad, Tom! Odpocznijcie, dopiero co przyjechaliście.
- Nie było nas tu tyle miesięcy, stęskniliśmy się za okolicą. - Tom robił maślane oczka. Nie chciał sprawiać przykrości mamy, ale było widać, że zależy mu na spacerze. Tym bardziej, że zimy w Loitsche są naprawdę przepiękne.
   Dredziarz obrócił się i wyszczerzył na mój widok.
- O, Billy! My wychodzimy, prawda? Chodź! - Pociągnął mnie za rękę i już nas nie było. Scotty wesoło wybiegł na zaśnieżoną ulicę, odciskając w śniegu swoje łapki. Grube i duże płatki śniegu leniwie opadały na ziemię. Wszędzie było biało. Nie wiał żaden wiatr, co dodawało jeszcze większego uroku chwili. Wydawało się, że jest tak bardzo cicho, a białe gwiazdki cieszyły oko. Poszliśmy powolnym krokiem w stronę naszej ulubionej ścieżki.
   Zielone choinki sprawiały wrażenie ciężkich, od białej warstwy która z godziny na godzinę rosła na ich gałązkach. Było tak pięknie.
- Scotty! - Tom zagwizdał, bo pies zniknął z pola jego widzenia. Oddalił się, a ja miałem czas żeby chwilę pomyśleć. Przed oczami widziałem moje rumieńce, usta Toma... Czy to miało ze sobą jakiś wspólny związek? Dziś nie rozmawialiśmy dużo z Dredziarzem, może to przez to? Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że non stop ze sobą rozmawiamy. O wszystkim i o niczym, a dziś porozumiewamy się tylko między ciszą, a ciszą.
   Z daleka zobaczyłem przybliżającą się sylwetkę brata z psem przy nodze. Kiedy bliźniak zbliżył się do mnie, pochylił się sapiąc i złapał się za kolana.
- Prawie uciekł, chyba zobaczył jakiegoś kota.
Po chwili ciszy Tom wyrównał oddech i spojrzał na mnie. Mierzył mnie wzrokiem. Wydawało mi się, że ta chwila trwa wieczność. Zrobiło się niezręcznie, jego oczy badały każdy element mojej twarzy. W ostatnim czasie zauważyłem, że bardzo często przygląda mi się w milczeniu. Bardzo intensywnie. A ja nie wiedziałem nigdy, jak zachować się w takiej sytuacji. Jego natarczywy wzrok onieśmielał mnie jeszcze bardziej, niż zalotny uśmiech. Czasem karciłem się w myślach, za to, w jaki sposób myślę o własnym bracie. Moje policzki zaczęły lekko piec. Już wiedziałem, ze się rumienię. Usta Dredziarza bardzo powoli rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Podniósł powoli dłonie i zacisnął na moich ramionach. Nie wiedziałem o co chodzi. Nim się zorientowałem, już leżałem w zimnym śniegu. Ogarnęła mnie złość. Tom śmiał się głośno i rzucił we mnie śnieżką.
- Rozchmurz się, Bill! Jesteś dziś jakiś nieobecny. - Wstałem szybko i zacząłem biec w jego stronę. Było mi zimno w tyłek i ręce, chciałem odpłacić się jak najszybciej!
   Biegłem tak szybko, że zaczynało mi brakować tchu. Nie zamierzałem się poddać. Chciałem przewrócić bliźniaka i natrzeć mu twarz śniegiem, a co! Niech zapamięta! Dredziarz był bardzo zwinny i kpił ze mnie. Śmiał się w niebo głosy i nie mógł przestać. Krzyczał, że moja twarz jest komiczna i wyglądam bardzo zabawnie, kiedy się złoszczę, ale ja nie miałem zamiaru mu popuścić. Pies plątał się między naszymi nogami, już prawie go dogoniłem, kiedy Tom nagle wypuścił z dłoni smycz, w którą się zaplątałem i runąłem na ziemię pociągając go za rękę.
   Potłukłem sobie plecy i pupę, wszystko mnie bolało. Było mi też strasznie mokro, bo świeży śnieg na którym leżałem natychmiast się rozpuszczał. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ktoś na mnie leży i intensywnie się we mnie wpatruje. Uchyliłem powieki i moje oczy spotkały się natychmiast z czekoladowymi tęczówkami bliźniaka. Moja twarz momentalnie oblała się rumieńcem. Już to wiedziałem, zawsze kiedy jego wzrok napotykał mój, czułem lekkie ciepło na policzkach. Podobnie reagowałem na jego uśmiech. Moje ciało przebiegł dreszcz. Jego twarz była nachylona tylko kilka centymetrów nad moją. Nie wiedziałem zupełnie co myśleć, miałem pustkę w głowie. Mój oddech znacznie przyspieszył. Zobaczyłem w jego oczach coś, co mnie przestraszyło i podekscytowało zarazem. Czy to było... Pożądanie?
   Rozchyliłem lekko wargi, a moje źrenice znacznie powiększyły się. Czas stanął w miejscu. Powieki Toma powoli zamknęły się, a jego miękkie, pełne wargi przylgnęły mocno i szczelnie do moich. Wszystko przestało mieć znaczenie. Czułem tylko słodycz jego ust i zimny, metalowy kolczyk, przyciśnięty do moich warg. Moje ciało przeszyło milion elektryzujących dreszczy. Chwyciłem Dredziarza za ramiona i przycisnąłem do siebie bardziej. Czułem, że właśnie tego potrzebowałem. Absolutnie nic nie miało znaczenia. Nasza przyszłość, przeszłość. Liczyła się tylko ta sekunda. Ciepłe usta Toma, cisza i tańczące wokoło płatki śniegu.